Przepraszam, nie chcę być nachalna.
Chcę tylko podzielić się swoją historią.
Noc z 15-16 stycznia 2017 r. Straszna noc. Na wieczornym spacerze upada i słabnie moja Emma. Nie ma jeszcze dziesięciu lat. Zdrowa jak rydz, szaloną i energiczna. Wariacka jazda do kliniki. Z dyżurną lekarką przenosimy do gabinetu nieprzytomną, bezwładną. Badanie- stan bardzo ciężki. Białe śluzówki, usg- płyn w brzuchu. Wenflon, tlen, czekamy na chirurga i anestezjologia. Operacja. Ponad litr krwi w brzuszku. W środku nocy przyjeżdża cudowny, czarny labrador. Daje nam swoją krew.
Czwarta rano- zatrzymanie akcji serca.
Koniec.
Nie ma psa.
Koniec.
Rozpacz.
I uprzedzając sugestie :,, Więcej nie będzie żadnego psa!"
W domu ciężko chora Mama. Praca całymi dniami.
Pusty, cichy dom. Dom bez psa jest dziwnie cichy i pusty.
Mama- resztki świadomości a jednak...
,, Nie przyjdzie, nie zagada , nie pokłóci się...kup psa! Chcę psa!"
Wariacja decyzja. Serce pęka ale ...Mama! Dzwonię do hodowli, chcę psa. Nie szczenię, bo nie dam.rady wychować. Może być jakiś co się nie sprzedał, może być zwrócony do hodowli, może suczka, która się nie sprawdziła w hodowli...
Ma być tylko zupełnie inny niż Ona.
I słyszę ,, mam chłopczyka, 10 miesięcy". Więcej nie pytam. Biorę! Uruchamiam linię kredytową, bo konto puste po tamtej nocy. Biorę, bo Mama prosi o psa!
W lipcu odchodzi na zawsze Mama. A ze mną jest mój ukochany Witko. Mój skarb, mój przyjaciel.
Tylko...nie wchodzi na taki jeden fotel. Fotel Emmy.
Usiadł na nim dopiero po roku.