Małgosiu kochana, tak, Cytruska spuszczam ze smyczy, choć oczywiście nie w lesie. Jak już wiele razy pisałam, Los nagrodził mnie chyba za jej przygarnięcie beaglem wracającym, beaglem-bumerangiem, który zwykle na pierwsze zawołanie mało nie pogubi łapek, tak do mnie leci. Choć zdarza się czasem, że zniknie na kilkadziesiąt sekund za krzakami - a ja już drętwieję... Dlatego robię to tylko w miejscach absolutnie bezpiecznych i znanych nam od lat.
Za to wracanie Cytrynka ma odpuszczone wszystkie inne grzeszki: darcie kieszeni w porządnych płaszczach
, wyrafinowane złodziejstwo jedzenia (potrafi wejść cichcem pod kuchenny stół, wysunąć stamtąd
sam jęzor i jak mrówkojad zwinąć plaster kiełbaski... albo jak gimnastyk na drążku podciągnąć tylne łapy i zad między rozstawionymi przednimi, samymi pazurami zaczepionymi o kuchenny blat...i wyjadać smażące się mięso z patelni). Ma nawet wybaczone, że w stresowych sytuacjach (znaczy - gdy nie wie, dlaczego mnie nie ma, a powinnam być) - nadal sika, w tym, sporadycznie, na moją kołdrę. I nadal szarpie się w stronę obcych psów - będąc na smyczy...
Ale
WRACA!