Obiecuję, przysiądę do tematu opisania historii psów z Szafirkowa.
Wczoraj ... był armagedon
Tośka się porzygała, była smętna i apatyczna, zwymiotowała kawałki zabawki, dostała alugastrin po czym zjadła lekki obiad i odżyła. Ryśka na dwa fronty, do prania tona kocy, fotel ... kanapa... dobrze, że już odkręcona woda na ogrodzie można było grubszą zawartość zmyć na zewnątrz.
Wciąż wciąga kupy, nagminnie i bez opamiętania, ogród jest sprzątany dwa razy dziennie, ale i tak jej się udaje upolować. Nie pomaga zmiana karmy, tabletki, śmierdzące smaczki, jogurt, ani priobiotyk - problem tkwi głęboko w psychice.
Przed wczoraj piłowałam Tosi pazurki, Rysia usiadła za mną na kanapie i po chwili zrobiło mi się dziwnie ciepło... znów się zsiusiała
po kocu popłynęło i wszystko miałam na spodniach, na koszulce ... nie użalam się, bo problemy były tego typu zawsze, wiedziałam i mam pełną świadomość, ale wciąż szukam sposobów jak jej pomóc, zaczyna mi brakować pomysłów. Ona wie, że robi źle, bo po zdarzeniu posikania wyraża skruchę ciałem, choć staram się reagować jakby się nic nie stało, żeby nie pogłębiać ewentualnego lęku. Nie jest to też kwestia problemów z nietrzymaniem moczu, bo to są incydenty raz na tydzień mniej więcej. Siusianie podczas jedzenia wyeliminowała miska ze spowalniaczem, nawet jak wychodzi już z pomieszczenia w którym je, wychodzi odprężona, machając ogonkiem - początki to było wręcz wypełzanie po jedzeniu - więc tu jest sukces. Sukcesem jest również jej reakcja na odwiedzających nas ludzi, sama podchodzi, wita się i cieszy - kiedyś siadała w kącie i obserwowała.